Ostatnio jest dobry czas. Mój mąż chyba zauważył, że trudno mi jest sobie radzić, gdy malutka tyle płacze i od środy od 15:00 (urwał się wcześniej z pracy) do dziś do południa był z nami. Było mi o wiele łatwiej. Zrobiłam wiele rzeczy, których bym nie mogła zrobić z niunią na rękach (choćby pojechać i kupić głupi album na zdjęcia). W te upały nie wychodzimy z domu. Tylko bardzo rano i tylko wieczorem. Czas spędzony razem jest wspaniały. Mimo, że ciągle się kłócimy o pierdoły typu:
Mała płacze, słyszę z łazienki. Krzyczę do męża "Weź ją podnieś, nie widzisz, że nie chce się bawić na tej macie". Mąż do mnie "Ja się zajmuję, niech chwile pobędzie sama i się nauczy samodzielności". No cofam określenie, że to pierdoły. Kwestie związane z wychowaniem dziecka są arcyważne. Niestety z tym płakaniem, samouspokajaniem itp mamy odmienne zdania. Może się w końcu dotrzemy albo mąż spędzając czas z małą zrozumie lepiej jej potrzeby i komunikaty, które do nas kieruje. Teraz będą mieli okazję, bo weekend spędzam w szkole. Nie będzie mnie od 8 do 19. Także tatuś będzie miał okazje spędzić czas z córką i poznać ją jeszcze lepiej.
W ogóle zauważyłam, nie tylko u nas, ale i w innych rodzinach różnicę w zajmowaniu się dzieckiem. Ja mówię, ciągle mówię do małej. Mówię wszystko, że robimy pranie, że mama teraz pójdzie do łazienki, że teraz jej zmienię pieluszkę, że dziś są chmurki, że ta grzechotka ma kolorowe kulki itp. Mąż mówi, ale 10 razy mniej. Mówi "o jaka grzechotka" grzechocze nią i tyle. Czasem cośtam jej pośpiewa. Wydaje mi się, że faceci (przynajmniej ci zaobserwowani przeze mnie) może myślą sobie "co będę mówił jak to dziecko i tak nie rozumie". Możliwe. Ja mówię, bo to buduje więź i chcę myśleć, że coś tam rozumie. Na pewno więcej i więcej. Ciekawe, czy ktoś kiedyś przeprowadził badanie na temat rozwoju mowy u dzieci wychowywanych przez mamy, które nawijają tak jak ja i u tatów, co mówią niewiele. Hmm a może to wcale nie ma związku, tylko mi się tak wydaje.
Zaobserwowałam też jedną rzecz. Dużo łatwiej znoszę płacz, krzyki, noszenie wielogodzinne, to że muszę śpiewać gdy już mi się nie chce (i często się zamykam, nie jest tak, że gadam jak katarynka), gdy jestem z kimś. Gsy jestem u moich rodzicó, gdy jest mąż w domu, gdy mam siostrę na Skype. Nie wiem z czego to wynika, ale wtedy czuję się lepiej. Czuję, że mam wsparcie i mogę w każdej chwili powiedzieć, że mi źle, że jestem zmęczona, że ktoś tego wysłucha, pomoże mi. Chyba też samo rozmawianie o dorosłych sprawach podczas lulania i bujania powoduje, że nie myślę, że to robię, że nie jest to takie męczące, bo nie zabiera całej mojej uwagi.
Cieszę się na ten weekend, że się zrelaksuję ( o ile to możlwie na wykładach), że tata z córką spędzą czas razem. Nie mogę się doczekać przyszłęgo tygodnia i przyjazdu mojej siostry. Przyjedzie moje ogromne wsparcie, bratnia dusza. Czuję, że to doda mi mocy.
Jak wspaniale pisać to w ciszy. Rodzice zabrali malutką na spacer, bo już najgorszy upał minął. Spełniają się w roli dziadków a ja jak typowa matka, zamiast poleżeć i nie robić nic, to porządek w kuchni, odkurzanie i szybka kąpiel na speedzie, żeby zdążyć przed ich powrotem. Nad kwestią nicnierobienia muszę jeszcze popracować.
Udanego weekendu.