Ja wysiadam
Nie chcę, żeby było, że wiecznie narzekam, bo wczorjaszy dzień był całkiem fajny. Niunia trochę pospała, byłyśmy na spacerze itp. Ale dziś to ludzkie pojęcie przechodzi. Po pierwsze w nocy budziła się pierdylion razy, szczerze nawet nie wiem, ile razy ją karmiłam. Spałam może łącznie z 2 godziny, więc wstałam w nienajlepszej kondycji. Do godziny 10:00 było całkiem okej. Poszłyśmy na spacer już o 8:30, bo prognoza na dziś to 31 stopni w cieniu!!!!! Pospała 30 minut, 10 minut zabawy na kocyku, fajnie, wracamy bo już coś nie pasuje. W domu cycek, ale chwilę je i znowu płacz. I uwaga, płacz do końca dnia. Przerwany jedną drzemką i chwilami zabawy (jakieś max 5-10 minut), Myślałam, że zwariuję, wyjdę z siebie i wypiszę się z tego macierzyństwa na dziś, albo dłużej żeby odpocząć. Byłam zła na nią i na siebie, że jestem zła na nią. Są upały, pewnie też ją to męczy, wkurza, ledwo dziecko zipie, a ja się denerwuje, że płacze, no ale taki jest fakt. Mąż mnie jeszcze wkurzył na maksa, bo chciałam by wcześniej wrócił, ale oczywiście nie. Jak tylko w końcu się pokazał w domu, to ja sru poleciałam to na zakupy, to paczkę odebrać itp. Choć myślałam, że się uduszę w tym upale to wolałam to niż ten cholerny płacz.
No nic, muszę mniej planować, zakładać, że będzie dobrze albo że będzie źle. Niewiadomo. Wczoraj było spoko. Dziś lepiej nie mówić jak. Może jutro nie będzie tak źle, a może będzie. Tego nie wiem i na pewno nie mogę się nastawiać, bo to nasila moją frustrację. Tym optymistycznym akcentem kończę dzień i mam nadzieję, że dziś nie będzie 100 pobudek (ale się nie nastawiam, żeby nie było)